Zakupy on-line stają ostatnio coraz bardziej docenianą formą zaspokajania potrzeb materialnych. Ich atrakcyjność wzmaga się proporcjonalnie do poziomu zabiegania ludzi oraz do potrzeby luksusu do jakiej coraz więcej osób uczciwie się przyznaje. Wygoda, komfort wyboru produktu, bezpieczeństwo transakcji oraz to, że sklep internetowy zazwyczaj ma niższe ceny niż jego tradycyjny odpowiednik, to tylko niektóre zalety jakie wymienia się odnośnie zakupów przez Internet.
Wiele osób, szczególnie tych zaangażowanych w promocję zakupów internetowych, zastanawia się, co takiego musiałoby się stać, by sklep internetowy wyparł swój tradycyjny odpowiednik i pierwowzór oraz na stałe zagościł w repertuarze zachowań konsumenckich. Stworzenie takiej listy (tego, co musiałoby się stać) przypomina na ten czas pisanie scenariusza jakiejś utopii. Nie mniej spróbujmy, bo przecież nie raz już rzeczywistość okazywała się zaskakująca:
Sklep internetowy musiałby nadrobić zaległości w zakresie przynajmniej namiastki możliwości wnikliwej, organoleptycznej oceny kupowanej rzeczy. Wiele osób twierdzi, że boi się kupować niektórych rzeczy on-line (jak na przykład ubrań), ponieważ produkt na zdjęciu może wyglądać inaczej niż w „realu”;
dostawy produktów kupionych przez Internet musiałby się jeszcze bardziej skrócić. Dotyczy to szczególnie tych podmiotów, które oferują produkty żywnościowe. Idealnie byłoby, gdyby pani domu w przerwie na poranną kawę w pracy mogła zamówić on-line wieprzowinę, 2 kilo ziemniaków oraz warzywa na obiad, a do tego coś na kolację i kolejne śniadanie, oraz otrzymać dostawę w mniej więcej godzinę lub dwie po powrocie do domu;
interesy konsumentów którzy odwiedzili wybrany sklep internetowy i dokonali zakupu chroni stosowna ustawa. Nie powiem, bo z punku widzenia właśnie klienta jest dobra. Problem w tym, że ewentualne odesłanie produktu, zwrot gotówki lub otrzymanie nowego czy innego produktu może trwać nawet kilkanaście dni. Więc gdyby ten czas udało się skrócić do najwyżej kilku dni lub najlepiej kilku godzin…to byłoby coś.
Wymienione punkty (znalazłoby się ich jeszcze trochę) zdają się zależeć ściśle od możliwości technicznych, jakimi dysponuje firma kreująca dany sklep internetowy, oraz od zaangażowania samego właściciela witryny. Spełnienie pierwszego punktu, to umieszczenie bardzo dokładnych zdjęć i filmów, pokazanie produktu w perspektywie, umieszczenie szczegółowych opisów i otwartość na kontakt z klientem. To także wysłanie próbek, czy nawet dojazd konsultanta do domu lub firmy. Niewątpliwie jest to do zrobienia. Podobnie jest z realizacją innych wymagań technicznych i prawnych – kwestia czasu i znalezienia się ludzi gotowych na takie przedsięwzięcie.
Gdyby więc tylko o technologię chodziło, pokusiłabym się o stwierdzenie, że tak, sklep internetowy wyprze sklep tradycyjny.
Tylko, że w tym przypadku jak sądzę, nie chodzi jedynie o zaprzęgnięcie do dzieła sprzedaży nowinek technologicznych, ale o zmianę w obrębie zakorzenionej przecież kultury robienia zakupów. O co mi chodzi? O odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę robią te tłumy w hipermarketach w ciągu całego tygodnia. Dziesiątki z tych osób, pokazują się tam kilka razy w tygodniu i to nie na kwadrans.
Ludzie odwiedzają tradycyjne sklepy, żeby się z ludźmi spotkać, żeby się pokazać w nowym stroju, żeby sobie kogoś poderwać, żeby się rozejrzeć, żeby zabić czas lub wyjść z domu w którym z jakiegoś powodu nie można już usiedzieć. Niestety tego sklep internetowy być może jeszcze długo lub wcale nie przeskoczy.
Autentyczny kontakt, to zawsze nieco więcej niż nawet z największym profesjonalizmem umożliwiony kontakt wirtualny… Choć może to też tylko kwestia czasu…